środa, 28 maja 2014

Rozdział 43



Rozdział dedykuję Radosnej Oli

*Percy*
Zza drzewa wyszła Annabeth w niezbyt dobrym humorze.
Otrząsnąłem się ze zdziwienia. -Na spacer sobię idę.
-Pójdę z tobą nie powinieneś iść sam. Jeszcze coś ci się stanie.
-Nie trzeba. Chwila. -Dopiero teraz zauważyłem jej plecak. -Ty wiesz, ale jak?
-Istnieje coś takiego jak Iryfon Glonomóżdżku.
-Czyli, że on tak zwyczajnie się z tobą skontaktował?
-Wyobraź sobie, że nie wszyscy mają połączenie empatyczne, a teraz lepiej chodźmy.
Wciąż byłem lekko oszołomiony, ale jedyne czego nauczyłem się przez te wszystkie lata to to, że Annabeth ma zawsze racje, więc ruszyłem za nią.
Całą droge przez las przeszliśmy w ciszy.
-I co teraz? Pani mądralińska ma jakiś plan jak dostać się na Manhattan?
-Wyobraź sobie, że mam. -Wyciągnęła złotą drachme i rzuciła na droge.
Miałem ochotę zwymiotować na samą myśl o zamiarach Annabeth.
Już raz jechałem tą mroczną taksówką i nie chciałem tego powtarzać.
Rydwan potępienia wyłonił się z mgły, a ja spojrzałem na Ann, która pokazała gestem żebym wsiadł.
Annabeth wsiadła po mnie i zamknęła drzwi.
Powiedziałem taksówkarką gdzie mają nas zawieść, a one bez słowa ruszyły.
Spojrzałem na córkę Ateny, która wyglądała jakby miała zwymiotować, więc złapałem ją za ręke. Zdziwiło mnie, że trzy siostry się nie kłucą ponieważ ostatnim razem chciały się nawzajem pozabijać.
Taksówka zatrzymała się dokładnie przed Greenwich. Rzuciłem na odchodne pare drachm i razem z Ann wysiedliśmy.
Zauważyłem Grovera, więc do niego podbiegliśmy.
-Percy nareszcie. Co tak długo?
-Było małe opóźnienie. -Spojrzeliśmy z Ann po sobie. -To gdzie ten półbóg?
-Dokładniej półbogini i zaraz powinna wyjść.
Jak na zawołanie z mieszkania na przeciwko wyszła średniego wzrostu dziewczyna, na moje oko ma z 15 lat. Nawet ładna.
-Hej. -Podeszła do nas. -A wy to kto?
-Emily to jest Percy i Annabeth.
Spojrzała na mnie. -Śniłeś mi się.
-Schlebiasz mi, ale ja mam dziewczynę.
-Nie w tym sensie idioto.
-Tylko ja mogę mówić, że jest idiotą- Wtrąciła Ann.
-Właśnie. Chwila. Co?!
-Dobra to skoro formalności mamy już za sobą to czas wracać do obozu.
-Do jakiego obozu?
-Opowiadałem ci. Jedno z twoich rodziców jest bogiem.
-Czyli jesem jak Jezus?
Annabeth uderzyła się w czoło. -Nie. Chodzi o greckiego boga.
-Okej, a konkretanie którego?
-Tego się dowiemy. Nie masz ojca czy maki.
-Mam obydwóch rodziców.
-Nie czas na wyjaśnienia. -Przerwał Grover. -Chodźmy zanim coś nas zje.
***
Droga do obozu minęła szbko ponieważ nic nas nie atakowało co było dziwne. Annabeth i Emily szybko się zaprzyjaźniły i nawet znalazły wspólny temat do rozmów.
Tylko dlaczego musiało to być naśmiewanie się ze mnie?
Gdy tylko przekroczyliśmy brame odechnąłem z ulgą bo Emily przeszła bez problemów co oznacza, że nie jest śmiertelnikiem.
Nagle wszystko wokół zaczęło wirować, a ja znalazłem się pod wodą. Rozpoznałem to miejsce.
Stałem na dziedzińcu pałacu mojego ojca.
-Percy. -Przedemną.- Stanął Posejdon. -Dobrze się czujesz?
-Tak dlaczego miałbm czuć się źle?
-Tak tylko pytam. Macie w obozie nowego herosa. Zgadza się?
-Tak, ale dlaczego ona cię interesuje?
-A więc to córka.
-Chwila. Córka? Spłodziłeś kolejnego półboga?
-Nie dokońca.
-Jak to nie dokońca? Jest do cholery twoim dzieckiem czy nie?
-Percy ona nie jest spłodzona, ma normalnych rodziców. Ona dostała odemnie błogosławieństwo.

Wstawiłam wcześniej.
Chwała memu umysłowi xd
Zaaktualizowałam bohaterów.
Możecie zajrzeć na postać Emily.
Czytasz? KOMENTUJ

wtorek, 27 maja 2014

sobota, 24 maja 2014

Rozdział 42

Rozdział dla:
Agnes Jackson <3
Kochanego Anonimka <3
Oraz Córki Ateny <3

*Annabeth*
-Ale jak to? Coś się stało? Jesteś na mnie zła? Jeśli tak to powiedz. Prosze. -Zakryłam usta ręką. -Czy ty się ze mnie śmiejesz?
-Ależ skąd. -Ledwo się powstrzymałam.
-Tak jasne. A wiesz co? Oficjalnie mam na ciebie focha. -Odwrócił się tyłem.
-Oh daj spokój Glonomóżdżku. Ja tylko żartowałam. Wybaczysz mi?
-No, nie wiem. Musze się zastanowić. -Spojrzałam na niego wzrokiem godnym mordercy. -A wiesz, jednak nie musze.
-No widzisz. -Pocałowałam go. -Skoro tutaj jesteśmy, to może popływamy łódką?
-Myślałem, że już nie spytasz. -Wsiadł pierwszy po czym mi pomógł. -Zamknij oczy.
-Po co?
-Ufasz mi?
-Oczywiście, ale...
-Więc żadnego "ale". Zamknij oczy. -Zrobiłam co chciał. -Tylko nie podglądaj.
Nie słyszałam nic prócz dźwięku łódki przecinającej wode.
Po pięciu minutach usłyszałam dwa głośne pluski. Strasznie mnie kusiło, ale nie otworzyłam oczu.
Poczółam słone wargi Percy'ego na moich ustach.
-Teraz możesz. -Wyszeptał mi do ucha.
Spojrzałam na niego. Uśmiechał się zupełnie jak dziecko, które właśnie dostało nową zabawke.
Przeniosłam swój wzrok na łódkę i zorientowałam się co to były za pluski. Percy wyrzucił wiosła, a my dryfowaliśmy na środku jeziora.
-Glonomóżdżku. -Zaśmiałam się nerwowo. -Co ty zrobiłeś?
-Teraz nikt nam nie będzie przeszkadzał.
-Świetnie, tylko ty wiesz, że zaraz zaczyna się ognisko. -Pokazałam mu ręke, na której był zegarek.
-Z tobą to nie można się bawić. -Machnął ręką i zaczęliśmy płynąć.
Gdy dobiliśmy do brzegu pomógł mi wyjść po czym chwycił mnie za rękę i poszliśmy.

*Percy*
Usiedliśmy z Annabeth na ławce w momencie gdy dzieci Apolla zaczęły grać jakąś miłosną ballade.
Ann oparła głowe na moim ramieniu, a ja objąłem ją ręką.
Po dwóch kolejnych piosenkach zauważyłem, że Annabeth trzęsie się z zimna, więc dałem jej moją bluze.

***
Gdy ognisko się skończyło odprowadziłem córke Ateny pod drzwi domku. Stanąłem i ją pocałowałem.
-Kocham cię.
-Ja ciebię też.
-Ty mnie też co? -Uniosłem brew.
-Też cię kocham Glonomóżdżku.
Pocałowałem ją jeszcze raz i poszedłem do swojego domku.
Od razu rzuciłem się na łóżko i nawet nie pamiętam kiedy zasnąłem.

***
Stałem w jakimś lesie, a przedemną tyłem siedział Grover.
-Stary, wszstko okej?
-Percy? -Odwrócił się do mnie. -Dzięki bogom, próbuje się z tobą połączyć od godziny.
-Dobra, mów co się stało.
-Znalazłem potężnego półboga. Musisz mi pomóc
-Ale jak to? Z wielkiej trójki?
-Prawdopodobnie. Spotkajmy się  przy Greenwich Street. Tylko nie mów nikomu.
Nasze połączenie zostało zerwane , a ja się obudziłem. Spojrzałem na zegarek, który wskazywał 5:05, więc wstałem i zacząłem się ubierać po czym spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka i wyszedłem z domku.
Ponieważ było dość wcześnie mogłem przejść spokojnie.
Przekroczyłem bariere ochronną gdy nagle...
-Wybierasz się gdzieś?


Miałam wstawić wczoraj, ale
była burza. Wiecie Zeus :)
Mam nadzieje, że mi wybaczycie
*mina szaczeniaczka*
Tak, planuje wprowadzić nową postać :)
Next w czwartek bo wcześniej nie dam rady.

środa, 21 maja 2014

Rozdział 41

                       Rozdział dla:
                    Kochanego Anonimka
                      Fanki
                            Pauliny nr. 3
                       I Klaudii <3

*Annabeth*
Wstałam wcześniej od Percy'ego, który jeszcze spał, więc postanowiłam go nie budzić. Pocałowałam go w policzek i wyszłam. Udałam się do swojej kajuty, ubrałam czyste ciuchy i poszłam na śniadanie.
-Hej. -Leo i Piper już tam byli.
Usiadłam koło córki Afrodyty i nalałam sobie kawy.
-Gdzie byłaś?
-W jakim sensie?
-Poszłam cię obudzić, ale kajuta była pusta.
-No tak. Spałam u Percy'ego.
Chciała coś powiedzieć, ale do pomieszczenia wszedł mój chłopak ubrany na niebiesko.
-Cześć. -Powiedział zmarnowany po czym usiadł koło mnie. -Kiedy będziemy w obozie?
-Za godzine. -Leo wstał od stołu -Piper potrzebuje twojej pomocy.
-Ale w czym?
-Nie marudź tylko chodź.
Curka Afrodyty wstała i nie chętnie poszła za kolegą.
-Dlaczego mnie nie obudziłaś?
-Bo słodko wyglądałeś.
-A może poszłaś po sztylet. -Wstał od stołu. -No dalej. Zrób to!
-Co mam zrobić?
-Zabij mnie. -Wyglądał jakby miał się rozpłakać. -Wiem, że tego chcesz.
-Percy o czym ty do cholery mówisz?! -Podeszłam do niego. -Co ci jest? Powiedz mi.
-Po co? Żebyś mogła wykorzystać to przeciwko mnie?
Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam w stronę mojej kajuty.
-Powiedz mi co się dzieje. -Mówiłam spokojnie.
-Ona mi nie pozwala. Nie mogę nikomu ufać. -Rozpłakał się.
-Mi tak. Możesz mi ufać.
-Mogę?
Przytaknęłam.
-Ale ona powiedziała, że nie mam przyjaciół.
-Jaka ona?
-Nemezis.
Nagle wszystko stało się jasne.
-Percy ona tobą manipuluje. Chce żebyś został sam bo wtedy jesteś najsłabszy.
-Mówi, że ty kłamiesz.
-Widzisz! Musisz ją wurzucić z umysłu.
-Nie mogę.
-Możesz! Zrób to dla mnie.
-Nie dam rady.
Pod wpływem impulsu uderzyłam go w twarz.
-Ała. Dlaczego to zrobiłaś?!
-Mówiłam, że dasz. -Wystawiłam mu język.
Do pomieszczenia z hukiem wpadła Piper. -Bierzcie rzeczy. Lądujemy.
Percy poszedł do swojej kabiny po plecak, a ja wzięłam swoją torbe. Po chwili szliśmy już na górny pokład.
Spojrzałam na Glonomóżdżka, który miał odbitą dłoń na policzku "Chyba przesadziłam".
-Co ci się stało? -Leo wybuchł śmiechem. -Nie mów że pobiła cię własna dziewczyna.
-Ona jest bardzo silna. Jasne? -Odszedł na drugą strone.

*Percy*
Gdy tylko wylądowaliśmy szybko poszedłem do swojego domku.
Otworzyłem drzwi i od razu poczółem morską bryze, której tak bardzo mi brakowało.
Rozpakowałem się i usłyszałem konhe co było dziwne bo obiad dopiero za dwie godziny, ale wyszedłem i ruszyłem w stronę teatru gdzie zbierali się obozowicze.
Stanąłem z boku pod drzewem tak aby nikt mnie nie widział.
Chejron wszedł na scene i zaczął przemawiać.
-Jak już pewnie wiecie Annabeth, Leo i Piper wrócili. W dodatku z Percym. -Wszyscy zaczęli wiwatować. -Z tej okazji odbędzie się dzisiaj ognisko.
Nie chciałem tam dłużej stać. Musiałem pójść gdzieś gdzie będę mógł spokojnie pomyśleć, więc poszedłem nad jezioro i od razu wskoczyłem do wody.
Nie wiem ile czasu tam siedziałem. Przyglądałem się nimfą, które bawiły się w berka.
Spojrzałem w góre i zobaczyłem postać, więc wypłynąłem na powierzchnie. Na pomoście stała Annabeth.
-Hej. -Uśmiechnęła się. -Wiedziałam, że cię tu znajdę.
-Powiedz mi czego ty nie wiesz. -Wyszedłem z wody. -Coś się stało?
-Nie. Chciałam ci tylko powiedzieć o dzisiejszym ognisku.
-Tak wiem.
-Skąd?
-Byłem tam.
-Serio? Nie widziałam cię.
-Bo ja jestem ninja.
Zaśmiała się, po czym mnie pocałowała. -Tylko mi nie zniknij.
-Tak się zastanawiam. -Podrapałem się po głowie. -Co byś powiedziała na randke?
-Nie chcę.
-Co?!



Jak myślicie.
Dlaczego Ann nie chce
tej randki?
Mam dla was dobrą wiadomość.
Gdy tylko wystawią oceny
zakładam drugiego bloga i
będziecie mnie mieć
na wyłączność.
Co oznacza, że
rozdziały nie będą za przeproszeniem pisane od
dupy strony XD
Kto się cieszy?

niedziela, 18 maja 2014

Rozdział 40

*Percy*
Spakowałem swoje ciuchy do plecaka. Reyna nie miała mi za złe porzucenia stanowiska pretora.
Może mnie rozumiała, albo wolała Jasona. Nie będę wnikał.
Piper nie wyglądała najlepiej, czego nie można powiedzieć o mnie. Byłem szczęśliwy, że Jason nie wraca do obozu. Nie wiem dlaczego,ale mu nie ufałem.
Córka Afrodyty podeszła do swojego chłopaka i go pocałowała, a Reyna wyglądała jakby miała zaraz zwymiotować.
Gdy już skończyliśmy się żegnać ścisnąłem rękę Annabeth, a ona oparła głowę na moim ramieniu. Jeśli było jej przykro, to nie dała tego po sobie poznać. Wyglądała na szczęśliwą, a ja w miałem nadzieje, że chociaż trochę ma to związek z moim powrotem.
Weszliśmy na statek, a ja odrazu poszłem do swojej kajuty.
Nie chciałem z nikim gadać, a miało to związek z Hazel i Frankiem. Ostatnio stali się mi jedynymi bliskimi osobami. No oprócz Annabeth bo tylko ona wiedziała kiedy coś mnie trapi. Wystarczyło, że spojrzała na mnie.
Rzuciłem plecak w kąt, położylem się na łóżku i zacząłem wspominać.
Pamiętam jak cisnąłem wodą w Nancy, moje przybycie do obozu, pierwsze spotkanie Ann, naszą misję i całą reszte.
Usłyszałem pukanie do drzwi i do środka weszła blondynka, ale nie była to Annabeth.
-Kim jesteś?
-Nie czas na wyjaśnienia. Musisz być ostrożny.
-Ale o co chodzi?
-Niedługo dojdzie do walki, a ty musisz być pewny komu ufasz.
-Czyli komu?
-Wkrótce się dowiesz, a teraz
wracaj -Zniknęła.
-Chwila. Jak to wracaj?
-Percy, Percy słyszysz mnie? Proszę obódź się. -Usłyszałem głos Annabeth dobiegający z oddali.
Otworzyłem oczy. Córka Ateny dziedział przerażona na moim łóżku.
-Percy na bogów wystraszyłeś mnie. Co się stało?
-Chyba zemdlałem. Która godzina?
-Prawie trzecia.
-Nad ranem? -Kiwęła głową. -Ale dlaczego przyszłaś tak późno?
-Nie przyszłeś na śniadanie, a to Glonomóżdżku do ciebie nie podobne.
-W sumie racja.
-Skoro wszystko w porządku to ja już pójdę. -Ziewnęła.
-A możesz ze mną zostać?
-Jasne, ale coś się stało?
-Nie tylko troche się wydarzyło, a ja chcę być blisko ciebie.
Położyła się koło mnie. -Tęskniłam Glonomóżdżku. -Wtuliła się w mój tors.
Spojrzałem na nią. W bladym świetle wyglądała piękniej niż nie jedna córka Afrodyty. Luke musiał być ślepy, albo głupi skoro tego nie zauważył.
Postanowiłem o tym nie rozmyślać tylko cieszyć się bliskością Annabeth, ale zmożył mnie sen.





Mało się dzisiaj dzieje.
Zastanawiam się czy nie założyć
drugiego bloga o Percym,a
raczej o Annabeth, ale nie
jestem pewna.
Pomóżcie!!!
Następny w środę.

czwartek, 15 maja 2014

Rozdział 39

*Annabeth*
Czułam okropny ból w brzuchu, otworzyłam oczy i zaczęłam się rozglądać. Leżałam na szpitalnym łóżku, a obok na krześle spał Percy, któremu ślina spływała po brodzie.
"Niektóre rzeczy się już nie zmienią"
Zaczęłam go delikatnie szturchać. Po dwóch minutach się obudził.
-Annabeth wszystko w porządku?
-Jesteś tu.
-Ale dobrze się czujesz?
-Jesteś tu. -Zaczęłam się uśmiechać.
Kiwnął głową. Spróbowałam usiąść, ale ambrozja nie dokońca zaleczyła mi rane.
-Di Immortales. -Syknęłam.
-Ostrożnie - Percy mi pomógł po czym złapał moją rękę. -Ann nie wiem czy mi wybaczysz, ale...
-Nie wybaczę. -Przerwałam mu. -Zdajesz sobie sprawe jak ja się czułam?
-Rozumiem i szanuje twoją decyzje.
Spojrzałam na niego. Wyglądał tak jak wtedy gdy bracia Hood dla zabawy schowali mu wszystkie niebieskie ciastka. Zupełnie jakby stracił sens życia.
Nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem co wywołało okropny
ból, ale starałam się go zignorować.
-Z czego się cieszysz?
-Z ciebie Glonomóżdżku.
-A co ja takiego zrobiłem?
-Nic. Pomóż mi wstać.
-Annabeth nie powinnaś. Jesteś...
-Pomóż mi.
Zrobił to o co poprosiłam, a raczej wymusiłam. Niestety przeliczyłam się i straciłam równowagę, na szczęście Percy był na tyle blisko żeby mnie złapać.
-Mówiłem, że jesteś za
słaba. -Wyszeptał mi do ucha i położył mnie za łóżku. -Zostań, a ja zaraz przyjdę. Okay?
-Nigdzie się nie wybieram.
Po pięciu minutach przyszedł z tacką w rękach.
-Przyniosłem w razie gdybyś zgłodniała.
Spojrzałam na niego. Wyglądał inaczej. Oczy się mu lekko świeciły, włosy miał dokładnie ułożone, a jego usta nie były wykrzywione w ten słynny szelmowski uśmiech. Zupełnie jakby dorósł.
-Jeśli chcesz odpocząć to ja pójdę.
-Nie wszystko w porządku.
Percy usiadł kołomnie. -Pamiętasz mój pierwszy dzięń w obozie?
-Tak strasznie się śliniłeś.
-Opiekowałaś się mną.
-Chejron mnie do tego zmusił.
-Nie kłam. Na pewno chciałaś mnie poznać.
-Żartujesz sobie? Oblałeś mnie wodą z kibla.
-To było przez przypadek. -Zaśmisliśm się. -Przyznaj, że już wtedy ci się podobałem.
-Możesz śnić Glonomóżdżku.
-Szkoda bo ty mi tak. -Wstał i wyszedł.
-Chwila. Co?!
Poczółam, że ból ustępuje, więc założyłam buty i powoli wyszłam z pomieszczenia.
Czasami mam ochotę walnąć go w twarz.
Nowy Rzym jest ogromny, więc się trochę pogóbiłam. Na szczęście Piper i Jason szli pare metrów dalej.
-Hej. -Piper mnie zauważyła. -Dobrze się czujesz?
-Tak. Jason nie wiesz gdzie jest Percy?
-Pewnie w swojej kohorcie.
-A ona jest... -Ciągnęłam.
-Prosto i pierwszy budynek na lewo.
Poszłam dokładnie tam gdzie mi wskazał syn Jupitera.
Otworzyłam drzwi. W środku nie było nikogo oprócz Percy'ego.
-Nie powinnaś odpoczywać?
-A ty przemyśleć swoich słów?
-Nie muszę. -Uśmiechnął się. -Mówiłem szczerze.
-Szczerze to ja cię mogę kopnąć.
-Ale będzie bolało.
-Jesteś niemożliwy.
-I przystojny. -Poruszył brwiami.
-Jeśli już to głupi, porywczy, nie wychowany. -Mogłabym tak wymieniać, ale zamknął mi usta swoimi.
-Za dużo gadasz.
-Jeszcze się nie przyzwyczaiłeś?
-Nie było okazji. -Objął mnie w pasie, a ja syknęłam z bólu. -Przepraszam głupek ze mnie.
-Wiem. -Zarzuciłam mu ręce na szyje i tym razem ja go pocałowałam.



Może być.
Ja taka dobra wstawiam wcześniej.
Czytasz? KOMENTUJ

wtorek, 13 maja 2014

Rozdział 38

*Annabeth*
Zdziwiło mnie, że ten statek doleci do celu w jeden dzień. Zatrzymaliśmy się w powietrzu.
Leo zżucił drabinę, Jason ubrał togę, a we mnie wszystko skakało. "Oj już ja przmówię temu Glonomózgowi do zozsądku."
-Hej -Piper do mnie podeszła. -Gotowa?
Kiwnęłam głową. Cieszę się, że sobie wszystko wyjaśniłyśmy i już nie myśli, że chcę jej odbić Jasona. Przecież to głupie.
Zaczęliśmy schodzić po koleji zaczynając od Jasona, potem szła Piper, ja, a na końcu Leo.
Przed nami stanął tłum rzymian z dziewczyną na przodzie. Po tym co opowiedział nam syn Jupitera domyśliłam się, że to Reyna córka Bellony. Starałam się odszukać wzrokiem Percy'ego, ale gdy go zobaczyłam zatkało mnie. Miał na sobie toge i purpurowy płaszcz pretora obozu Jupiter.
-Wybrałaś go na pretora. -Zaśmiał się Jason. -Nie było lepszego kandydata?
Miałam ochotę walnąć go w twarz.
-Nie ma lepszego niż Percy.
Zaczęli się kłucić. Spojrzałam na reszte przyjaciół.
-Możecie przestać?! -Spojrzałam na Percy'ego- Pogadamy?
Nic nie odpowiedział tylko pokazał żebym poszła za nim.
Weszliśmy do jakieś sali.
-Gdzie jesteśmy?
-W pomieszczeniu pretorów. -Jego głos był obojętny.
Pokazał mi miejsce na którym mam usiąść, a sam zajął miejsce na przeciwko.
Po chwili dołączyła do nas Reyna i usiadła koło Glonomóżdżka, a jej dziwne psy wlepiły we mnie wzrok.
-Zaczynamy przesłuchanie. -Odezwał się Percy poważnym tonem. -Po co tu przylecieliście?
-Po ciebie.
-Do pretora należy odnosić się z szacunkiem. -Wtrąciła Reyna.
-Nie będziesz mnie pouczać jak mam mówić do swojego chłopaka. -Prychnęłam, a Percy lekko się uśmiechnął.
Pretorka wstała i położyła rękę na ramieniu Glonomóżdżka -Dasz sobie rade?
"Gdzie ona z tymi łapami?"
Percy pokiwał głową, a ona wyszła zostawiając swoje psy.
-Percy proszę wrócić ze mną. -Dotknęłam jego ręki, ale ją zabrał. -Glonomóżdżku prosze. Nic mnie nie łączy z Jasonem.
-Więc co robiłaś z nim w domku?
-Pomagałam mu, a on mi.
-A można wiedzieć w czym?
-Chciał zabrać Piper na rankę i...
-Na randkę? -Przerwał mi.
-Tak, oni są razem.
-No dobra, a on w czym ci pomagał?
-Chciałam ci dać prezent, więc Jason mi doradzał.
-Jaki prezent? -Zaśmiałam się bo oczy zaczęły mu błyszczeć.
-Dowiedziałbyś się gdyby nie ta twoja zazdrość.
Chciał coś powiedzieć, ale usłyszeliśmy odgłosy walki, więc wybiegliśmy szybko z pomieszczenia.
Na zewnątrz uzbrojeni półbogowie walczyli z gromadką potworów z czego trójka otoczyła mnie i Percy'ego.
Oparliśmy się plecami tak jak robimy zawsze i odbijaliśmy ataki.
Percy przeżucił mnie przez ramię tak, że kopnęłam jednego w głowę, a Percy wbił mu Orkan w brzuch, drugiego załatwiłam żucając mu sztyletem w pierś. Gdy załatwiłam ostatniego Percy się do mnie odwrócił żeby sprawdzić czy ze mną wszystko w porządku, ale jakieą paskudztwo zamachnęło się na niego gdy stał tyłem. Nie mogłam na to pozwolić, nie mogłam go znowu stracić, więc zasłoniłam go własnym ciałem.
Olbrzym wbił mi nóż w brzuch, a potem zniknął tak jak reszta.
Glonomóżdek złapał mnie zanim upadłam i ostatnie co słyszałam to jego paniczny krzyk.





Jest kolejny tak jak obiecałam.
Hehe. Czy ja jestem zua?
A teraz przyznawać
się kto ma zagrożenia?
Ja mam 2 głupia matma
Czytasz? KOMENTUJ

sobota, 10 maja 2014

Rozdział 37

*Annabeth*
Zanieśliśmy Jasona do obozowego szpitala, a tam odrazu podali mu ambrozję.
Po 30 minutach odzyskał przytomność.
-Jak się czujesz?
-Głowa mnie boli.
Moją uwagę przykuł tatuaż na tęce, którego wcześniej tam nie było. -Co to?
Jason spuścił głowę. -Pytałaś o ten obóz. Wiem gdzie on jest.
Syn Jupitera (jak się później okazało) opowiedział nam wszystko o rzymskim obozie.
-Czym my się tam dostaniemy?
-Myślę, że znam odpowiedź na to pytanie. -Odezwał się Leo. -Chodźcie za mną.



*Piper*
Leo prowadził nas przez las.
-Gdzie idziemy?
-Zaraz się dowiesz. Trochę się nad nim napracowałem.
-Nad nim? -Przeszliśmy kilka kroków -Dobra nieważne.
-O bogowie. -Annabeth zaczęła zachwycać się oktętem. -Sam to zbudowałeś?
Leo kiwnął głową. -Jeśli chcecie to może być nasz transport.
-Stary jesteś genialny. -Jason przybił mu piątkę. -Teraz musimy przekonać Chejrona, żeby pozwolił nam opuścić obóz.
-Tak. -Głos Annabeth brzmiał pewniej-Lepiej chodźmy.



*Percy*
Stoję na obozowej arenie. Nikogo nie widzę bo jest ciemno.
Za mną zapaliły się światła. Zobaczyłem Annabeth całującą się z Jasonem. Odwróciłem się żeby na nich nie patrzeć, ale oni byli wszędzie. Zupełnie jakbym był w pokoju pełnym luster.
Annabeth spojrzała na mnie i zaczęła się śmiać. Miałem ochotę się rozpłakać, krzyknąć albo poprostu uciec, ale nie mogę pokazać im jak bardzo mnie to rani. Zamknąłem oczy. To nie dzieje się naprawdę.
Obudziłem się z krzykiem. Byłem mokry od potu.
Spojrzałem na swoje ręce, które strasznie się trzęsą.
Nie mogę o niej myśleć. Muszę zapomnieć o wszystkim co mnie łączyło z Annabeth.
-Percy wszystko w porządku? -Frank wstał z łóżka. -Dziwnie wyglądasz.
-Tak. To tylko zły sen.
-No to się ubieraj. Zaraz wybory pretora, a ty masz spore szanse.
Wyciągłem ciuchy i po chwili ubrani szliśmy w stronę głównego placu.




***
-A więc. -Zaczęła Reyna. -Mamy dwuch kandydatów na pretora, a zagłosujecie wy. Oktavian czy Percy?
Byłem zdenerwowany, a wspomnienie mojego snu wcale nie pomagało.
Gdy Reyna wypowiedziała imię Oktaviana nic się nie działo, ale gdy wspomniała o mnie tłum zaczął krzyczeć.
Córka Bellony pokazała gestem, żebym podszedł, więc zrobiłem co kazała.
Spojrzałem na syna Apolla, który zrobił się czerwony ze złości co trochę poprawiło mi chumor.
-Oto Percy Jackson, syn Neptuna oraz Pretor Nowego Rzymu.


Zaczęło się przyjęcie. Wszyscy podchodzili żeby mi pogratulować z wyjątkiem Oktaviana. Poczułem pieczenie. Zobaczyłem na ręku tatuaż taki jak ma Frank tylko, że mój ma trójząb.
-Teraz jesteś jednym z nas. -Córka Bellony podeszła do mnie i położyła rękę na moim ramieniu.
Odruchowo się odsunąłem. Pamiętam jak Reyna mówiła, że Pretorzy zakochują się w sobie, a ja nie chcę pchać się w kolejny związek póki pamiętam o Annabeth.
-Spokojnie. Nie gryzę. Chodź zatańczyć. -złapała mnie za rękę i pociągła w stronę parkietu.
-Nie jestem pewien czy powinniśmy.
-Percy to przyjęcie na twoja cześć, więc korzystaj z niego.
Może przystałbym na jej propozycje, ale niebo przesłonił wielki statek.






Sorki za te opóźnienie, ale
cały tydzień leżę
w łóżku i nie mam siły na nic
Mam nadzieję, że mi
wybaczycie.
W kolejnym wielkie spotkanie
Persiaka z Ann.
Kto się cieszy?
Jeszcze raz przepraszam.
Czytasz? KOMENTUJ

niedziela, 4 maja 2014

Rozdział 36

Rozdział dla Agnes Jackson.
Mam nadzieje, że ci się spodoba :)




*Percy*
Udało mi się nakłonić Chejrona aby Frank i Hazel nocowali w moim domku.
Weszliśmy do środka. -Witam w moich skromnych progach.
-Skromnych?- Odezwała się Hazel. - Tu jest pięknie.
-Dziękuję -Ukłoniłem się.
-Trochę inaczej traktujecie Neptuna. Znaczy Posejdona.
-Tak. Nie poświęcamy jednemu z najważniejszych bogów na Olimpie klozetu jako świątyni.
-Nie patrz na mnie. Nie ja to wymyśliłem -Uniósł ręce.
-Spokojnie. -Zaśmiałem się.
Poszedłem do łazienki się ubrać. Założyłem obozową koszulkę, niebieskie rurki i trampki.
-Idziesz gdzieś?
-Do Annabeth. Nie macie nic przeciwko?
-Nie. My tu zostaniemy.
Wyszedłem z domku. Nie minęło 5 min, a już stałem pod drzwiami Ateny.
Zapukałem delikatnie i wszedłem do środka.
-A to ty. -Annabeth chowała coś za sobą.
-Ja. -uśmiechnąłem się. -Spodziewasz się kogoś?
-Nie. Myślałam, że to Piper.
-Skoro już jesteśmy przy myśleniu to tak sobię pomyślałem...
-Percy ty nie myślisz. -Przerawała mi.
-Czasami się zdarza. -Zaśmiałem się. -Co powiesz na to żeby spędzić wspólnie wieczór na plaży?
-Brzmi wspaniale. -Podała mi rękę.


***
Droga na plaże nie jest długa, ale jak to ja musiałem się wygłupiać.
Gdy wkońcu dotarliśmy na miejsce usiedliśmy na ciepłym piasku przyglądając się zachodzącemu Heliosowi.
Annabeth opierała głowe o moję ramie.
-Tęskniłam Glonomóżdżku. 
Spojrzałem w jej piękne szare oczy, których tak bardzo mi brakowało.
Przybliżyłem się do niej. Zaczęliśmy oddychać tym samym powietrzem, zacząłem muskać delikatnie jej usta. Nasz pocałunek z każdą chwilą stawał się coraz głębszy, ale nic nie trawa wiecznie. Gdy zabrakło nam powietrza odsunęliśm się od siebie.
Ann wtuliła się we mnie. -Przyżeknij, że mnie nie opuścisz.
-Już nigdy cię nie zostawię. -Pocałowałem ją.
-Muszę już iść. -Wstała.
-A spotkamy się jutro?
-Będę zajęta.
-Dobra to idź.
Annabeth odeszła. Jeszcze chwilę posiedziałem po czym również wstałem.
-Nie ufaj jej. -Z za drzewa wyszła Drew.
-Co?!
-Ona nie jest z tobą szczera. -Zaczęła jeździć ręką po moim torsie. -Zasługujesz na kogoś lepszego. Jak ja. Kogoś kto będzie ci wierny.
-O czym ty mówisz?
-Annabeth cię zdradza.
-A dlaczego miałbym ci wierzyć?
-Idź do domku Zeusa. Sam się przekonaj.
Nie chciałem jej wierzyć, ale Ann zachowywała się dzisiaj dziwnie, więc pobiegłem pod domek nr. 1
Zajrzałem przez okno. Nagle cały mój świat się zawalił.
Zobaczyłem Annabeth  z Jasonem na łóżku. Przytulali się do siebie. Łzy napłynęły mi do oczu. Nie mogłem na to patrzeć więc odbiegłem.
Wpadłem z impentem do domku.
-Coś się stało?
-Wyjeżdżamy. Już!



***
   Podróż minęła na bez większych komplikacji.
-Zobaczcie kto nas zaszczycił. -Zaczął Oktavian.
-Daruj sobie. -Ominąłem go. -Reyno możemy porozmawiać?
Córka Bellony zgodziła się.
Weszliśmy do pomieszczenia pretorów.
-Słucham. Co masz na swoją obrone?
-Nie będę ci się tłumaczył, ale zgadzam się.
-Na co?
-Zostanę pretorem nowego rzymu.


*Annabeh*
Na śniadaniu nie było Percy'ego. Zabardzo się tym nie przejęłam bo pewnie jeszcze śpi, ale gdy nie zjawił się na treningu zaczęłam się martwić.
Dobiegłam do domku Posejdona, ale drzwi były zamknięte przez co jeszcze bardziej się wystraszyłam bo Glonomóżdżek nigdy tego nie robił.
Zaczęłam podnosić muszelki z ziemi aż w końcu znalazłan tę konkretną.
Otworzyłan drzwi i wpadłam do środka.
W domku było pusto. Przerażona podbiegłam do szafek, ale rzeczy Percy'ego też zniknęły.
Byłam na skraju wytrzmałości.
Moją uwagę przykuła leżąca na stoliku karteczka. Wzięłam ją i zaczęłam czytać.


Mogę się założyć o tysiąc złotych drachm, że czyta to Annabeth.
Tylko ona wiedziała gdzie chowam zapasowy klucz, a teraz do rzeczy.
Nie będę ukrywał, że płaczę. Chociaż kartka pewnie jest już sucha.
W chwili gdy zobaczyłem cię
z Jasonem moje serce rozpadło się na milion kawałków.
Nie chcę wam przeszkadzać.
Mam nadzieje, że sie wam ułoży.
Nie to co nam.
Wyjeżdżam do obozu Jupiter.
Nie mógłbym patrzeć na was 
i nie czuć przy tym bólu, ale musisz wiedzieć, że zawsze będę cię kochał.
Mimo, że ty tego nie odwzajemniasz.
Może tam uda mi się zapomnieć
o bólu toważyszącym mi z każdą
myślą.
Bo za każdym razem gdy zamykam oczy widzę ciebię.

                                 Zawsze kochający cię
                            Percy.


Ps. Niebieski wkład w długopisie się skończył





Gdy skończyłam czytać wybuchłam płaczem.
-Ale ja cię kocham idioto. -Wykrzyczałam do kartki.
Wybiegłam z pomieszczenia i wpadłam do domku Zeusa w którym byli Jason, Piper i Leo.
-Coś się stało? -Zapytała moja przyjaciółka.
-Percy wyjechał. -Wciąż płakałam -Zobaczył mnie z Jasonem i...
-Jak to ciebie z Jasonem?
-Pipes to nie tak jak myślisz. -Zaczął syn Zeusa. -Gdzie on uciekł?
-Do obozu Jupiter. Wiesz gdzie to jest?
Jason upadł na podłogę i stracił przytomność.





Rozdział miałbyć całkiem inny, ale
przyśniło mi się to.
Dla waszej wiadomości.
Połowa rozdziałów została napisana
w taki sposób :).
Ja prorok xd
Czytasz? KOMENTUJ.

sobota, 3 maja 2014

Rozdział 35

*Hazel*
Byłam zdumiona faktem, że Percy jest synem greckiego boga, ale jeszcze bardziej zaskoczyło mnie to, że ma pegaza.
Zawsze marzyłam o koniu, a teraz lecę na tak majestatycznym stworzeniu.
Zauważyłam ciemne kształty lecące prosto  na nas.
-Co to?
Percy powędrował za moim wzrokiem. -Na ziemię. Już!
Zrobiliśmy co kazał. Zeszliśmy z grzbietów, a przed nami pojawiło się stado kruków.
-Czy one zrobią nam krzywdę?
Jak na komende rzuciły się na nas.
-Myślę, że to jes odpowidź na twoje pytanie. -Percy odganiał ptaki mieczem.
-Tam! -Frank wskazał na opuszczoną stodołe.
Wpadliśmy do pomieszczenia niczym burza.
-A co z pegazami?
-Spokojnie. Mroczny wychodził cało z gorszch opresji.
Spojrzałam przez szparkę. Kruki przykucnęły przed drzwiami.
-Kiedy im się znudzi?
-Gdy nas zabiją. -Spojrzałam na syna Posejdona. -No co? Jestem szczery
-To przestań. -Usiadłam na sianie obok Franka. -Pozostaje nam czekać.




*Annabeth*
Siedziałam w domku Ateny analizując wszystkie możliwe rozwiązania dopóki ktoś nie zapukał do drzwi.
Nie czekając na moje pozwolenie do środka weszła Piper. -Hej. Co robisz?
-Myślę.
-To przestań. -Spojrzałam na nią -Musisz wyjść na zewnątrz.
-Nie mogę. A jeśli coś przegapię?
-Daj spokój. -Podniosła mnie. -Zobacz na swoje ręce.
Faktycznie nie były w najlepszym stanie, więc poszłam za nią na arene.
Córka Afrodyty wyciągła swój sztylet, więc zrobiłam to samo.
Natarła na mnie, a ja śmiejąc się odbiłam jej cios.
Moja przyjaciółka popchnęła mnie i upadłam na ziemię. Podczas gdy ona krztusiła się ze śmiechu ja złapałam ją za rękę i pociągnęłam w moją stronę.
Piper leżała koło mnie turlając się ze śmiechu. Widząc ją w takim stanie sama wybuchłam.
Naszą głupawkę przerwała zdyszana Clarisse. Co ona ma z kondycją?
-Annabeth -Próbowała złapać oddech. -Już jest.
-Kto jest? -Nadal się śmiałam.
-Percy. Wrócił.
-Do obozu? -Nie czekając na jej odpowiedź zaczęłam biec w stronę bramy.




*Percy*
Wylądowaliśm przed wzgórzem. Po przekroczeniu granicy zebrał się koło nas tłum wiwatujących Herosów.
A oni co? Poczta Polska?
Wszyscy zaczęli mi gratulować, ale ja szukałem jednej osoby. A co jeśli ona nie chcę mnie widzieć? Byłem pełen obaw.
Po chwili ujrzałem ją przepychającą się przez tłm obozowiczów. Stanęła na przeciwko mne, a ja cały zamarłem.
Serce się wyrywało, chciało być jak najbliżej Annabeth, ale rozum się wachał.
Nie czekając na mój ruch córka Ateny zaczęła biec w moją stronę.
Rzuciła się na mnie, ale ja odsunąłem się niepewnie.
-Annabeth ja bardzo cię...
-Ciii -Przerwała mi. -Jesteśmy razem Glonomóżdżku. Teraz to się liczy.
Po tych słowach złożyła na moich ustach namiętny pocałunek.





No i kolejny do kolekcji :)
Jeśli macie jakieś życzenia związane
z kolejnym rozdziałem
to piszcie ja was chętnie
"wysłucham"
Czytasz? KOMENTUJ

czwartek, 1 maja 2014

Rozdział 34

*Percy*
Reyna dała nam czyste ubrania po czym poszliśmy na śniadanie.
Córka Bellony razem z Oktavianem ogłosili nasze przybycie. Z tego co usłyszałem przydzielili nas do piątej kohorty.
-Cześć - Przysiadł się do nas jakiś chłopak. -Jestem Frank Zhang, a wy to Percy i Hazel. Tak?
Pokiwaliśmy głowami . Przez całe śniadanie rozmawialiśmy z nowo poznanym kolegą, który okazał się synem Marsa.
-Percy. -Podeszła do nas Reyna z blondaskiem. -Teraz będziecie oceniani.



***
Pretorka Nowego Rzymu wytłumaczyła
nam, że będziemy walczyć na specjalnej arenie. Pierwsza była Hazel, której poszło nieźle.
-Teraz ty. Zobaczymy co potrafisz. - Zaśmiał się syn Apolla.
-Na początek coś łatwego...
-Nie. -Przerwałem jej- Chcę waszego najlepszego wojownika.
-Chcesz zginąć za pierwszym razem? -Prychnął Oktavian.
-Zamknij się i pokaż kto tu jest najlepszy.
-Zawolajcie Markusa.
Po chwili przyszedł jakiś umięśniony brunet.
-Jestem Markus Bell syn Marsa oraz najlepszy wojownik Nowego Rzymu.
-Super. Pokaż co potrafisz.
-Najpierw wybierz broń. 
Z tłumu wyszła dziewczyna z tacą na której znajdowały się łuki, sztylety i miecze.
-Dziękuję, ale będę walczył swoją. -Wyciągnąłem Orkan z kieszeni.
-Ale ty wiesz że to długopis? -Odezwał się Frank.
-No tak. -Odetkałem zatyczkę i w mojej ręcę urusł miecz z niebiańskiego spiżu.
-Jeszcz nikt ze mną nie wgrał.
-Może dziś się to zmieni. -zaśmiałem się.
Syn Marsa ruszył na mnie , a ja zrobiłem unik.
-Będziesz tak uciekał?
Zamachnął się na mnie. Odbiłem jego cios, zrobiłem obrót oraz podciąłem mu nogę.
Zablokowałem jego kolejne uderzenie po czym dostał w głowę płazem mojego miecza. Wyłożył się na ziemi, a wszyscy zaczęli bić mi brawo.
Reyna otrząsnęła się z szoku. -Wszyscy do swoich zajęć, a ty Percy chodź ze mną






***


Weszliśmy do pomieszczenia.
-Zrobiłem coś nie tak?
-Nie poprostu chcę z tobą porozmawiać.
-Ale o czym?
-Jak wiesz w Nowym Rzymie są pretorzy.
-Ale ty jestę jedna.
-Dokładnie pare miesięcy temu zaginął Jason - Po tych słowach posmutniała.
-To był twój chłopak?
-Nie, ale często pretorowie zakochują się w sobie.
-Zrobiło mi się jej żal. -Przykro mi.
-Nieważne. Poprostu jesteś świetnym wojownikiem i masz wiele innych cech, więc chciałam się zapytać czy nie zostałbyś pretorem.
-Schlebiasz mi tylko, że ja tutaj nie zostane.
-Przykro mi, ale teraz należysz do kohorty. Nie opuścisz Nowego Rzymu -Po tych słowach wyszła.



*Annabeth*
-Spokojnie. -Piper próbowała użyć czromowy.
-Nic nie rozumiesz. Mija już drugi dzień, on nie wrócił.
-A co jeśli Hades żartował?
-To niemożliwe. Widziałaś jacy bogowie byli wściekli?
-Nawet jeśli to mówiłaś, że Percy jest świetnie wyszkolony, więc nic mu nie będzie.
-Tak, ale on ma też glony w mózgu. -Zaśmiałam się.- Wyruszę go poszukać.
-Annabeth uspokuj się. Bądź rozsądna. Poczekamy jeszcze jeden dzień. Potem się zobaczy.




*Percy*
Zauważyłem Hazel i Franka rozmawiających ze sobą.
Podbiegłem do nich od tyłu, złapałem za koszulki i pociągnąłem w stronę uliczki.
Frank napiął łuk. -Spokojnie to tylko ja.
-Percy? Na Marsa mogłem ci coś zrobić.
-Musicie mi pomóc.
-Ale w czym?
-Muszę się dostać na Long Island. Pomożecie?
Odrazu się zgodzili.
-Tylko, że granic obozu strzeże Terminus.
-A górą? -Zapytałem.
-Mogłoby się udać, ale jak...
-Ciii przerwałem mu i skupiłem się.
Koło nas wylądowały trzy pegazy.
-Przedstawiam wam mojego pegaza . To jest Mroczny.
Wzbiliśmy się w powietrze i polecieliśmy w stronę mojego domu.






Jest rozdział.
Czy tylko mi się on nie podoba?
Czytasz? KOMENTUJ