Zza drzewa wyszła Annabeth w niezbyt dobrym humorze.
Otrząsnąłem się ze zdziwienia. -Na spacer sobię idę.
-Pójdę z tobą nie powinieneś iść sam. Jeszcze coś ci się stanie.
-Nie trzeba. Chwila. -Dopiero teraz zauważyłem jej plecak. -Ty wiesz, ale jak?
-Istnieje coś takiego jak Iryfon Glonomóżdżku.
-Czyli, że on tak zwyczajnie się z tobą skontaktował?
-Wyobraź sobie, że nie wszyscy mają połączenie empatyczne, a teraz lepiej chodźmy.
Wciąż byłem lekko oszołomiony, ale jedyne czego nauczyłem się przez te wszystkie lata to to, że Annabeth ma zawsze racje, więc ruszyłem za nią.
Całą droge przez las przeszliśmy w ciszy.
-I co teraz? Pani mądralińska ma jakiś plan jak dostać się na Manhattan?
-Wyobraź sobie, że mam. -Wyciągnęła złotą drachme i rzuciła na droge.
Miałem ochotę zwymiotować na samą myśl o zamiarach Annabeth.
Już raz jechałem tą mroczną taksówką i nie chciałem tego powtarzać.
Rydwan potępienia wyłonił się z mgły, a ja spojrzałem na Ann, która pokazała gestem żebym wsiadł.
Annabeth wsiadła po mnie i zamknęła drzwi.
Powiedziałem taksówkarką gdzie mają nas zawieść, a one bez słowa ruszyły.
Spojrzałem na córkę Ateny, która wyglądała jakby miała zwymiotować, więc złapałem ją za ręke. Zdziwiło mnie, że trzy siostry się nie kłucą ponieważ ostatnim razem chciały się nawzajem pozabijać.
Taksówka zatrzymała się dokładnie przed Greenwich. Rzuciłem na odchodne pare drachm i razem z Ann wysiedliśmy.
Zauważyłem Grovera, więc do niego podbiegliśmy.
-Percy nareszcie. Co tak długo?
-Było małe opóźnienie. -Spojrzeliśmy z Ann po sobie. -To gdzie ten półbóg?
-Dokładniej półbogini i zaraz powinna wyjść.
Jak na zawołanie z mieszkania na przeciwko wyszła średniego wzrostu dziewczyna, na moje oko ma z 15 lat. Nawet ładna.
-Hej. -Podeszła do nas. -A wy to kto?
-Emily to jest Percy i Annabeth.
Spojrzała na mnie. -Śniłeś mi się.
-Schlebiasz mi, ale ja mam dziewczynę.
-Nie w tym sensie idioto.
-Tylko ja mogę mówić, że jest idiotą- Wtrąciła Ann.
-Właśnie. Chwila. Co?!
-Dobra to skoro formalności mamy już za sobą to czas wracać do obozu.
-Do jakiego obozu?
-Opowiadałem ci. Jedno z twoich rodziców jest bogiem.
-Czyli jesem jak Jezus?
Annabeth uderzyła się w czoło. -Nie. Chodzi o greckiego boga.
-Okej, a konkretanie którego?
-Tego się dowiemy. Nie masz ojca czy maki.
-Mam obydwóch rodziców.
-Nie czas na wyjaśnienia. -Przerwał Grover. -Chodźmy zanim coś nas zje.
Droga do obozu minęła szbko ponieważ nic nas nie atakowało co było dziwne. Annabeth i Emily szybko się zaprzyjaźniły i nawet znalazły wspólny temat do rozmów.
Tylko dlaczego musiało to być naśmiewanie się ze mnie?
Gdy tylko przekroczyliśmy brame odechnąłem z ulgą bo Emily przeszła bez problemów co oznacza, że nie jest śmiertelnikiem.
Nagle wszystko wokół zaczęło wirować, a ja znalazłem się pod wodą. Rozpoznałem to miejsce.
Stałem na dziedzińcu pałacu mojego ojca.
-Percy. -Przedemną.- Stanął Posejdon. -Dobrze się czujesz?
-Tak dlaczego miałbm czuć się źle?
-Tak tylko pytam. Macie w obozie nowego herosa. Zgadza się?
-Tak, ale dlaczego ona cię interesuje?
-A więc to córka.
-Chwila. Córka? Spłodziłeś kolejnego półboga?
-Nie dokońca.
-Jak to nie dokońca? Jest do cholery twoim dzieckiem czy nie?
-Percy ona nie jest spłodzona, ma normalnych rodziców. Ona dostała odemnie błogosławieństwo.
Chwała memu umysłowi xd
Zaaktualizowałam bohaterów.
Możecie zajrzeć na postać Emily.
Czytasz? KOMENTUJ